W poprzedniej notce opisałam, dlaczego warto kupować woski i podzieliłam się z Wami moimi trickami. Teraz przyszedł czas na wyższą szkołę jazdy, czyli na wybór odpowiedniego kominka i instrukcję jego prawidłowego czyszczenia.

Dlaczego warto kupić dobry, najlepiej oryginalny podgrzewacz do wosku? Bo ładnie wygląda, co tu dużo kryć 😉 Poza tym, kominki z Yankee Candle są dostosowane rozmiarem do wielkości wosków, przez co topienie się tarteletek przebiega praktycznie bezproblemowo. Dodatkowo, dobrej jakości podgrzewacze są trwałe i nie wchodzą w reakcję z woskiem, dzięki czemu możemy cieszyć się czystym zapachem olejków, a nie zapachem olejków połączonych z nieprzyjemnymi, jakby stalowymi nutami. Tanie kominki dodatkowo nagrzewają się, dziwnie trzeszczą podczas topienia wosku, nierzadko też pękają. Kominek Yankee Candle kosztuje więcej, ale taka inwestycja nam się po prostu opłaci.

Pisałam wcześniej, że do palenia wosków można wykorzystywać sylikonowe foremki do pieczenia muffinów. Robiłam tak, zanim nabyłam w Goodies swój kominek. To świetny sposób dla osób, które nie mają dobrego podgrzewacza, bo foremki nie tylko utrzymują wosk w stabilnej pozycji i nie nagrzewają się. Dodatkowo, jeśli ich używamy to mamy pewność, że wosk się nie wyleje (co jest bardzo prawdopodobne, jeśli miska podgrzewacza jest za mała lub za płytka). A przy okazji – oszczędzamy czas na czyszczeniu kominka 😉

Z drugiej strony, samo czyszczenie – jeśli zabierzemy się do tego w odpowiedni sposób – nie jest wcale takie trudne. Są trzy, podstawowe metody czyszczenia.

  • Wylewanie jeszcze ciepłego wosku – kiedy wosk straci zapach i zechcemy wymienić go na nowy, najprościej jest po prostu wylać (np. do grubej, foliowej torebki) płynną masę. Niby jasne, ale nie polecam. Można się oparzyć, można nabrudzić i do tego po skończonym wylewaniu trzeba wyczyścić kominek chusteczką. A przecież sama chusteczka lub kawałek ręcznika papierowego wystarczy – nie trzeba ganiać z płynnym woskiem po całym domu!
  • Wyjmowanie ciepłego wosku chusteczką – zamiast wylewania, lepiej jest zanurzyć w ciepłym, płynnym wosku kilka zmiętych chusteczek lub kawałek uformowanego w kulkę ręcznika kuchennego. Wosk wsiąknie w papier, zastygnie i… gotowe! Pozostanie tylko podgrzać resztki wosku raz jeszcze, kolejny raz włożyć do miseczki odrobinę papieru i wyjąć woskowe resztki.
  • Można też zużyty już wosk zamrozić – to mój ulubiony sposób! Tak się składa, że często wykorzystuję niepachnące już tak silnie woski do odświeżania szaf z ubraniami i szuflad z pościelą. Po tym, jak wosk ostygnie, wkładam cały kominek do zamrażarki. Zostawiam go tam na kilka kwadransów, a potem albo sam się kurczy i odskakuje, albo podważam go końcówką noża do masła albo uchwytem łyżeczki (radzę nie używać ostrych narzędzi, bo można porysować kominek). Tym sposobem wosk odchodzi w jednym kawałku i nadaje się do tego, żeby umieścić go w szafie w formie delikatnego odświeżacza.

I dodatkowo:

  • Foremki sylikonowe – mimo że mam dobry kominek, nadal często wykorzystuje foremki sylikonowe. Działają tak, jak zamrażanie, bo umieszczony w nich, ostudzony wosk sam odchodzi. Dostajemy kawałek jeszcze pachnącego, idealnego do odświeżania szuflady wosku w kształcie zbliżonym do pierwotnej tarteletki.

Jeśli macie swoje sposoby na czyszczenie kominka napiszcie o nich. Pochwalcie się też swoimi kominkami. Ja mam cztery, w tym trzy oryginalne Yankee Candle. Mój ulubiony to klasyczny biały. Zakochałam się w jego kolorze i formie, a do tego – pasuje do wystroju mojej sypialni, a tam najchętniej palę woski zapachowe.

Woski YC – jak palić + moje tricki

W woskach zapachowych od Yankee Candle zakochałam się bez pamięci ponad rok temu. Te urocze maleństwa szybko odwzajemniły moje uczucia. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni, a ja – stale odkrywam drzemiący w nich potencjał.

Od kiedy poznałam aromatyczne tarteletki, wypróbowałam wszystkie, dostępne na polskim rynku zapachy. Długo kombinowałam i testowałam różne metody palenia. Wydaje mi się, że odkryłam technikę idealną. Ale że każdy lubi co innego – podzielę się z Wami moimi tajnymi trickami. Gwarantuję, że wśród nich znajdziecie swój ulubiony sposób na woski. Ale zacznijmy od początku…

Dlaczego woski?

Po pierwsze dlatego, że są urocze, a ja mam słabość do takich maleńkich, pachnących gadżetów. Jak się okazało – a powiedziała mi to Pani ze sklepu Goodies – mój pociąg do drobnych przyjemności jest bardzo uzasadniony. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale to właśnie w woskach jest najwięcej aromatycznych olejków, przez co te niewielkie tarteletki uznaje się za najbardziej opłacalne, praktyczne i długotrwałe źródła zapachu!

Jeden wosk pali się około 8 godzin. Generalnie, czas palenia zależy od tego, jak potraktujemy tarteletkę. Jeśli ją drobno pokruszymy – będzie się topić krócej. Osobiście lubię łamać woski, ale robię to z innego powodu (o tym później).

Woski to świetne testery zapachu. Zauważyłam, że w porównaniu ze świecami Yankee Candle to woski (na sucho) pachną w najbardziej zbliżony sposób do tego, co otrzymujemy po roztopieniu. Być może to zasługa dużej ilości olejków, albo tego, jak wosk jest pakowany. Folia przepuszcza aromat, dzięki czemu możemy dokładnie wwąchać się w zapach. Warto jednak brać poprawkę na daną kompozycję, bo niektóre zapachy rozwijają się dopiero po roztopieniu i wtedy tylko możemy wyczuć wszystkie nuty.

Pierwsze kroki

Jak już wybierzemy zapach i zechcemy go wypróbować – wosk należy rozpakować z folii i umieścić (w całości lub pokruszony) w miseczce kominka. O tym, dlaczego warto zaopatrzyć się w dobry podgrzewacz napiszę później, ale jeśli dopiero zaczynacie przygodę z Yankee Candle i nie chcecie nadwyrężać portfela – skorzystajcie z moich tricków 😉

Kolejny krok to umieszczenie w kominku tealighta. Szczerze odradzam używanie świec z supermarketów (zwłaszcza tych zapachowych!), bo kopcą się niemiłosiernie i zaburzają chemicznym smrodkiem nuty wydobywające się z wosku. Lepiej jest zakupić świece bezzapachowe Yankee Candle lub tealighty o tym samym zapachu co tarteletka.

Wosk uwalnia zapach dopiero wtedy, kiedy jest rozgrzany, czyli po około 30-40 minutach. Przez jak długo będzie się topił zależy od tego, czy go połamiemy czy nie. Na początek polecam nie łamać wosku lub odłamać jego niewielki kawałek, a resztę schować do folii. Przestrzegam też przed dolewaniem do wosku wody – nie tylko zniszczymy w ten sposób kominek, ale i narazimy się na to, że rozgrzana mieszanka zacznie niebezpiecznie pryskać!

Kiedy pokój wypełni się zapachem, należy zgasić świeczkę i odstawić kominek w bezpieczne miejsce (wosk jeszcze przez chwilę będzie płynny i ciepły). Wosk nie wytopi się do końca. Znakiem na to, że należy go wymienić na nowy będzie to, że podczas topienia przestanie intensywnie pachnieć. Wtedy dopiero należy dobrze oczyścić kominek  (o tym, jak to robić napiszę w kolejnym poście) i zapalić następny wosk 😉

Moje tricki

  • kiedy łamię woski i używam tylko ich części, pozostały fragment tarteletki przechowuję w woreczkach strunowych (wtedy nie tracą zapachu)
  • woski się rozpuszczają, ale nie tracą na objętości – ubywa im jedynie olejków. Te, które już nie pachną podczas topienia wyjmuję z kominka i wkładam do szuflad i szafek. Świetnie sprawdzają się jako odświeżacz do drobnych przestrzeni, np. garderoby czy półki na której trzymacie pościel
  • zanim kupiłam dobry, oryginalny kominek – woski umieszczałam w sylikonowych foremkach (takich, w których piekę muffiny!) i tak zapakowane umieszczałam je w kominku. Ten trick doradziła mi Pani z Goodies – foremki nie przechodzą zapachem wosku i nie topią się pod wpływem temperatury (przecież są do pieczenia), ładnie trzymają wosk i minimalizują problem z czyszczeniem kominka do zera 😉 Poza tym ułożony na nich wosk nie wchodzi w reakcję z kominkiem, co kiedy używałam podgrzewacza ze sklepu za 2.99 😉 kończyło się niezbyt przyjemnym zapachem i dziwnymi trzaskami

na początku mojej przygody z Yankee Candle bałam się tego, ale teraz tworzę własne kompozycje zapachowe. Jak? Do miseczki kominka wkładam 2-3 kawałki różnych wosków i czekam, aż powstanie nowy, zmieszany zapach. Czasami efekt to kompletny niewypał, innym razem – rewelacja, której nie powstydziłby się mistrz perfumiarstwa 😉

  1. Pink Hibiskus

Może i zima nie była w tym roku wyjątkowo uciążliwa, ale przyznać muszę, że nadejście wiosny mnie totalnie zaskoczyło! Nie patrzę na kalendarz i nie pamiętam dat (tak, wiem – Pierwszy Dzień Wiosny wypadał całkiem niedawno). Może dlatego zanim się zorientowałam, za oknem zrobiło się tak miło, ciepło i przyjemnie 😉

Wiosna zawsze kojarzy mi się z zielenią. Taką soczystą, świeżą, pachnącą. Tym razem było inaczej, bo pierwsze promienie naprawdę przyjaznego słońca zastukały do mnie… różem! Tak, różem! Wszystko przez to, że tuż pod moim balkonem zakwitło drzewko. Pąki pojawiły się szybciej niż pierwsze, zielone kępki trawy i być może to one nastroiły mnie na „think pink”.

To pozytywne zaskoczenie postanowiłam uczcić odpaleniem nowego, wiosennego zapachu od Yankee Candle. Padło na Pink Hibiskus – różowy (oczywiście!) wosk z serii Q1 2014.

Według opisu producenta, tarta pachnie hibiskusem, który cechuje się podobno kwiatowo-cytrusowym aromatem. Prawdę mówiąc nigdy nie wąchałam prawdziwego hibiskusa. Aromat znałam jedynie z herbat owocowych. Tak się bowiem składa, że hibiskus to popularny wypełniacz herbaciany, który stosuje się w mieszankach malinowych czy wiśniowych. Podobno podkreśla smak owoców i nadaje mu głębi, a w praktyce – stanowi potężną część zawartości torebki do zaparzania. Ciekawe, prawda?

Kojarząc hibiskus z herbatą owocową spodziewałam się po tarcie kwaśnego, herbacianego aromatu. To był błąd, bo wosk (ma piękny, różowy kolor!) już po otwarciu opakowania omamił mnie naprawdę ciekawą kompozycją. Odnalazłam w  niej odrobinę cytrusów i dużą dawkę… róży! Ale nie takiej ogrodowej. To była raczej róża zdjęta z wierzchu tortu urodzinowego – posypana cukrem i oblana lukrem, bardzo słodka.

Wosk od początku pachniał bardzo intensywnie, nieco dusząco. Po odpaleniu zapach nieco złagodniał, ale wciąż zadziwiał mocą. Po stopieniu ćwiartki tarty początkowe cytrusy całkowicie zniknęły i zdominowała je róża. Wciąż nie był to ogrodowy kwiatek. Z drugiej strony – nie przypominał już cukierkowych perfum. Zamiast tego wyczułam w nim zapach konfitury różanej: słodkiej, ale odświeżającej, domowej, ale bardzo perfumeryjnej.  Skojarzył mi się z kompozycją True Rose (którą wkrótce zrecenzuję), z tym, że Pink Hibiskus był głębszy, bardziej wielowarstwowy, a przez to zdecydowanie ciekawszy.

Podsumowując – oczekiwałam wiosennej, różowej eksplozji pozytywnych emocji, a dostałam ciekawą, bardzo kwiatową i zaskakującą kompozycję z cukrową różą w tle. Mimo to nie jestem zawiedziona. Interesująca propozycja na poranek lub popołudnie. Na wieczór wybieram jednak bardziej otulające i relaksujące nuty.

Pokój pachniał przez długi czas po wypaleniu ćwiartki wosku. Na pewno wrócę do Pink Hibiskus, bo pięknie komponuje się z moim nastrojem na wyjątkowo różową wiosnę 2014.

Moja ogólna ocena to 4,5/5

Kompozycja 4/5

Intensywność 5/5

Paliłam ćwiartkę wosku

Gdzie? W pokoju

Dla kogo? Dla fanów słodkich, kwiatowych zapachów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here